www.zamosconline.pl - Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu
Zamość i Roztocze - redakcja Zamość i Roztocze - formularz kontaktowy Zamość i Roztocze - linkownia stron Zamość i Roztocze - komentarze internautów Zamość i Roztocze - reklama Zamość i Roztocze - galeria foto
Redakcja Kontakt Polecamy Komentarze Reklama Fotogaleria
Witaj w czwartek, 25 kwietnia 2024, w 116 dniu roku. Pamiętaj o życzeniach dla: Marka, Jarosława, Erwiny, Kaliksta.
Kwietniowe przysłowia: Kwiecień gdy deszczem plecie, maj ustroi w kwiecie. [...]

Turystyka: Noclegi, Jedzenie, Kluby i dyskoteki, Komunikacja, Biura podróży Rozrywka: Częst. radiowe, Program TV, Kina, Tapety, e-Kartki, Puzle, Forum Służba zdrowia: Apteki, Przychodnie, Stomatologia Pozostałe: Kościoły, Bankomaty, Samorządy, Szkoły, Alfabet Twórców Zamojskich

www.zamosconline.pl Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu


\Home > Kultura


- - - - POLECAMY - - - -




Narodziny w strugach deszczu

Genesis, Turn it on again tour, 21 czerwca 2007
Jeszcze na trasie Wrocław-Katowice wesoły głos z radia zapewniał nas, że ulewa właśnie przeszła przez Chorzów i zapowiada się może nie piękna, ale sucha pogoda. Tylko dzięki temu optymiście i nieskończonej nadziei wielu słuchaczom Trójki udało się dotrwać do rozpoczęcia koncertu. Koncertu, na który wielu czekało całe lata, i nad którym przez moment zawisła groźba odwołania.

Z pewnością każdy słyszał już co najmniej jedną wersję budzącej trwogę opowieści o fali jęków, gwizdów i niekoniecznie artykułowanych protestów, jakie przetoczyły się przez Stadion Śląski, gdy zamiast Genesis o 20:30 na scenie pojawił się nieciekawy pan z niemniej nieciekawą wiadomością. Siedząc na trybunach, pod parasolem i płaszczem foliowym, mogłam tylko współczuć ludziom na płycie - i modlić się, żeby ulewa nie przybrała na sile. Piętnaście minut gdybania i moknięcia później wszystkie nerwy znikły bezpowrotnie - oto scena rozjarzyła się światłem, pojawili się na niej muzycy i z miejsca zaczęli rozgrzewać publiczność dynamicznym Behind the lines/Duke's end.

Zadziwiające, jak szybko deszcz i chłód przestały przeszkadzać, a przyspieszony przez kłęby chmur zmierzch wydał się cudownym uzupełnieniem efektów specjalnych. Phil, Tony i Mike (wspomagani przez Daryla na gitarze i Chestera na perkusji) rozpoczęli jeden z najważniejszych - jeśli nie najważniejszy - koncert w życiu wielu zgromadzonych tam fanów. Duke przeszedł w "tytułowy" numer trasy, Turn it on again. Z trybun trudno było zobaczyć malutkie sylwetki członków zespołu, co tylko częściowo ułatwiały telebimy. Od razu udzieliła się nam jednak energia Phila, który pod koniec następnej piosenki, No son of mine, postanowił zmoknąć razem z publicznością i na chwilę wyszedł spod osłaniającego sprzęt dachu. Wokalista zaskarbił sobie natychmiastowo wszelką sympatię krótkim komentarzem na temat warunków atmosferycznych, który przejdzie zapewne do historii: Fucking deszcz!

Show rozpoczął się na dobre przy doskonale znanym nawet tak genesisowym laikom jak ja Land of confusion [warto tu wspomnieć o osławionych już błyskawicach przecinających niebo w sposób, który każdego technika uwijającego się za sceną doprowadził pewnie do łez]. Gdy jednak Phil zaczął pytać o "starych fanów", by zagrać im "starą, starą piosenkę", rodzicielka rzuciła mi znaczące spojrzenie i "Ucz się, dzieciak". Nie będę udawać, że rozpoznałam wszystkie utwory tego niemal piętnastominutowego popisu; dość powiedzieć, że całkowicie przestałam się przejmować przeciekającym płaszczem. Medley ów - jak dowiedziałam się po powrocie do domu - zaczął się In the cage, przeszedł w instrumentalny kawałek Cinema show, następnie w Duke's travel, by zakończyć się balladą Afterglow.

Spokojne Hold on my heart do reszty rozkołysało publiczność, nie wyłączając trybun. Gdy instrumenty ucichły na chwilę, Phil rozpoczął, wymachując kartką z polskimi zwrotami, historyjkę o "straachnym domu" i "straachnym duchu", co zapowiedziało najsłynniejszy chyba utwór Genesis - Home by the sea. Według mnie, obie części były najlepszym punktem koncertu, zagrane wyśmienicie mimo deszczu zalewającego instrumenty i samych muzyków.

Przy Follow you, follow me, Collins zrzucił zawadiacką czapkę z daszkiem i usiadł za bębnami, nie przerywając śpiewania. Za sceną i na telebimach przesuwały się postacie z klipów i okładek płyt - jeśli dobrze pamiętam, była to też pierwsza piosenka, przy której na głównym ekranie pojawiła się publiczność i nierozwinięte jeszcze do końca prześcieradło z wielkim napisem "GENESIS/Poland". W Firth of fifth popisał się solówką Daryl, by przy I know what I like ponownie oddać pałeczkę Philowi, który wykonał szalony taniec z tamburynem - ze swoją młodszą wersją robiącą to samo na ekranie za jego plecami. Teraz Collins poddał się nieco wcześniej, ale można to usprawiedliwić oszczędzaniem energii na dalszą część występu - przy Ripples publiczność dawała już z siebie wszystko, nie szczędząc gardeł i oklasków. Throwing it all away dało kolejną okazję do śpiewania, po której Phil postanowił pokazać polskiej publiczności "domino effect in action". Zabawa, wspomagana reflektorami, prowadziła oczywiście do znakomitego hitu Domino.

Gdy scenę opuścili wszyscy muzycy za wyjątkiem Phila i Chestera, przez myśl przemknęło mi, że to już koniec - kolejny błąd laika. Obaj panowie pokazali bezkonkurencyjny wyścig na perkusjach, rozpoczęty przez wokalistę na krześle (!). Gdy na scenę wrócili pozostali członkowie zespołu, zabrzmiał kolejny instrumentalny utwór - Los Endos. Następnie nieco "lżejszego" kalibru połączenie Tonight, tonight, tonight i Invisible touch uświetnione zostało pokazem fajerwerków, doskonałym mimo nieprzerwanej ulewy. Gdy zespół zniknął ze sceny, publiczność zaczęła skandować "Genesis! Genesis!". Była godzina jedenasta; poznikała już większość parasoli, których właściciele najprawdopodobniej dali za wygraną i postanowili poświęcić się wywoływaniu muzyków. Nie kazali długo na siebie czekać - charakterystyczny wstęp do I can't dance postawił na nogi nawet najodporniejszych fanów z trybun. Po odpowiednim sparodiowaniu telewizyjnych amantów (choć zbliżenie roześmianej twarzy Phila przy a perfect face wywoływało reakcje, na które z pewnością zasługuje niewielu modeli) Collins przedstawił zespół i po raz kolejny pomstował na pogodę, która nie ochłodziła jednak ani trochę gorącej atmosfery. Zanim jednak panowie zeszli ze sceny, zabrzmiało gabrielowe Carpet crawlers, tym razem naprawdę doprowadzając niektórych do łez. Po obowiązkowych ukłonach i pożegnaniu najpiękniejsze muzyczne wydarzenie ostatnich lat dobiegło końca.

Data urodzenia usprawiedliwia mnie z nieznajomości okresów świetności Genesis, ale wychodząc ze stadionu widziałam, że nie byłam w tym sama. Tak piękna muzyka nie ma jednak daty ważności i jestem pewna, że setki młodych ludzi nie zapomną tego koncertu do końca życia. Nie zapomną też bez wątpienia, jak dziesięć minut po wygaśnięciu świateł sceny przestał padać deszcz, a przemoczeni do suchej nitki, rozśpiewani ludzie rozbierali się na ulicy, by nie wchodzić do samochodów w mokrych ubraniach. Możemy mieć jednak pewność, że występ w Polsce zapisze się mocno w pamięci zespołu - nigdzie indziej nie znajdą takiej atmosfery, nie tylko dzięki pomocy publiczności, ale również warunków pogodowych.


autor / źródło: Paulina Wrześniak
KRZYK głos wolności
dodano: 2007-07-24 przeczytano: 2879 razy.



Zobacz podobne:

Warto przeczytać:









- - - - POLECAMY - - - -




Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu - Twoje źródło informacji

Wykorzystanie materiałów (tekstów, zdjęć) zamieszczonych na stronach www.zamosconline.pl wymaga zgody redakcji portalu!

Domeny na sprzedaż: krasnobrod.net, wdzydze.net, borsk.net, kredki.com, ciuchland.pl, bobasy.net, naRoztocze.pl, dzieraznia.pl
Projektowanie stron internetowych, kontakt: www.vdm.pl, tel. 604 54 80 50, biuro@vdm.pl
Startuj z nami   Dodaj do ulubionych
Copyright © 2006 by Zamość onLine All rights reserved.        Polityka prywatności i RODO Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, hosting, programowanie, bazy danych, edukacja, internet