www.zamosconline.pl - Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu
Zamość i Roztocze - redakcja Zamość i Roztocze - formularz kontaktowy Zamość i Roztocze - linkownia stron Zamość i Roztocze - komentarze internautów Zamość i Roztocze - reklama Zamość i Roztocze - galeria foto
Redakcja Kontakt Polecamy Komentarze Reklama Fotogaleria
Witaj w czwartek, 25 kwietnia 2024, w 116 dniu roku. Pamiętaj o życzeniach dla: Marka, Jarosława, Erwiny, Kaliksta.
Kwietniowe przysłowia: Gdy na Wojciecha rano plucha, do połowy lata będzie ziemia sucha. [...]

Turystyka: Noclegi, Jedzenie, Kluby i dyskoteki, Komunikacja, Biura podróży Rozrywka: Częst. radiowe, Program TV, Kina, Tapety, e-Kartki, Puzle, Forum Służba zdrowia: Apteki, Przychodnie, Stomatologia Pozostałe: Kościoły, Bankomaty, Samorządy, Szkoły, Alfabet Twórców Zamojskich

www.zamosconline.pl Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu


\Home > Turystyka


- - - - POLECAMY - - - -




W stepie szerokim... szczypiorku i czosnku

Mongolia graniczy tylko z dwoma państwami z Rosją na północy i z Chinami na południu. Ja wybrałem drogę przez Rosję. Do Moskwy poleciałem rosyjskimi liniami Aeroflot, a następnie koleją transsyberyjską do Irkucka, gdzie się zatrzymałem na kilka dni, aby zwiedzić okolice Bajkału. Następnie ze stacji Nauszki udałem się pociągiem w kierunku Ułan Bator. Już po przekroczeniu granicy można było zauważyć pojedyncze jurty, czyli duże mieszkalne namioty Mongołów, w których przyszło mi spędzić wszystkie noce w tym kraju. Na postoju w Suche Bator zaczepił mnie starszy mężczyzna o mongolskich rysach twarzy, ale ku mojejmu zdziwieniu mówił niemal płynnie po polsku. Opowiedział mi, że przez trzy lata pracował z ekipą budowlańców z Polski, którzy to nauczyli go polskiego, mimo że w Polsce nigdy nie był.

Stolica Mongolii jest miastem kontrastu biedy przedmieść i bogactwa centrum. Na przemieściach biedne dzieci mieszkające w drewnianych rozpadających się domkach chętnie wezmą Twoją koszulkę, jeżeli już jej nie potrzebujesz, zaś w centrum zobaczysz wysokie, nowoczesne budowle i ogromne domy handlowe. Idąc ulicami Ułan Bator trzeba się pilnować, chwila nie uwagi może Cię kosztować utratę paszportu, pieniędzy lub aparatu. Wiele osób używa maseczek chirurgicznych na codzień w obawie przed SARS. Ciekawym zjawiskiem są osoby stojące na ruchliwych chodnikach z wagą łazienkową oferując możliwość zważenia się za niewielką kwotę lub osoby z przenośnymi telefonami pełniące funkcję budki telefonicznej. W sklepach można kupić filmy na DVD, które dopiero wchodzą do kin, ale oprócz tego jest ogromny wybór przedmiotów związanych z Mongolią, zwłaszcza że w tym roku przypada osiemsetna rocznica istnienia tego państwa. W sklepach spożywczych znajdziemy całą masę polskich produktów typu dżemy, konserwy, słodycze.

W Ułan Bator zachęcam do odwiedzenia Narodowego Muzeum Historii Mongolii, z niezwykle interesującym działem etnograficznym. W Muzeum Historii Naturalnej możemy podziwiać ekspozycje dinozaurów pochodzące z pustyni Gobi. Wspaniałym zabytkowym kompleksem jest pałac zimowy Bogdo-Gegena wraz z zespołem świątyń. Jeżeli ktoś wyrazi ochotę uczestniczenia w nabozeństwie lamajskim, to zapraszam do zespołu klasztornego Gandan, w którym podczas mojego pobytu odbywał pielgrzymkę Dalajlama XIV. Balet mongolski kojarzyć się może z bohaterem filmu "Świat według Kiepskich" panem Boczkiem, który zwykł go oglądać, jest w mieście kilka takich miejsc, w których można taki balet obejrzeć, a także wysłuchać tradycyjnego śpiewu gardłowego khomi, podczas którego z ust śpiewacy wydobywają kilka dźwięków naraz, oraz usłyszeć dźwięki narodowych instrumentów mongolskich. Aby się wydostać z Ułan Bator najlepiej jest wynająć samochód wraz z kierowcą, najczęściej jest to rosyjski UAZ, tak też ja uczyniłem i w celu obniżenia kosztów zalecam podróżowanie grupowe.

Pierwsze wrażenia już po przejechaniu 30 kilometrów od miasta są niesamowite. To jest zupełnie inny świat, w którym możemy zapomnieć o asfalcie, zanieczysczeniach, o cywilizacji. Dzikie, rozległe stepy Mongolii wydają się leżeć tak wysoko, że można ręką sięgnąć nieba. Fauna na tym etapie podróży obfituje w ptaki drapieżne takie jak przeróżne gatunki jastrzębi, sokołów, orłów i orłosępów, żurawie też nie należą do rzadkości, jak i często przemykające susły, które stanowią pożywienie dla ptaków drapieżnych.

Po kilku godzinach jazdy w kierunku południowym natknąłem się na duże stado kóz i owiec pasące się nieopodal ubarwionej na brązowo góry Eej Khad (Góra Matki). Po drodze często można spotkać miejsca święte - owo, usypany stos kamieni przyozdobiony niebieskimi szarfami (chadakami), gdzie kierowca się często zatrzymywał i po obejściu trzykrotnie wokół owo koniecznie zgodnie ze wskazówkami zegara dorzucał kamień składając jakąś prośbę. Pierwszy nocleg u rodziny mongolskiej był bardzo miłym przeżyciem. Mongołowie są bardzo gościnni i weseli, a mimo mojego braku znajomosci mongolskiego potrafiłem się z nimi porozumieć, bo od czego są ręce i mimika twarzy. Udostępnili nam jedną z dwóch jurt, co prawda spaliśmy na podłodze, wyłożonej skórami, ale jednak w większości jurt są drewniane łóżka. Wewnątrz na środku znajduje się metalowy piec z wąskim blaszanym kominem wystającym przez dziurę w dachu. Jako opał do pieca najczęściej używane są zasuszone odchody wielbłąda, gdyż nie łatwo na stepie o drewno. Gospodarze poczęstowali nas baraniną z makaronem, jak się później okazało baranina jest podstawą diety Mongołów. Przy każdej jurcie można spotkać psy, ale nie okazują wrogości obcym, wręcz przeciwnie, można z nimi robić co się chce.

Mijałem przecudowne formacje skalne, w których dostrzegłem ruiny świątyni buddyjskiej, młodych pasterzy z długimi na 3 metry kijami zakończonymi sznurkiem, używanymi do zaganiania stada owiec i kóz. Po drodze zatrzymałem się w miasteczku, w celu uzupełnienia zapasów. Jak się okazało był to dzień procesji do świątyni buddyjskiej, do której wraz z towarzyszami podróży się przyłączyłem, co wywołało nie małe poruszenie wśród mieszkańców. Nikt nie czuł się skrępowany, gdy mu robiłem zdjęcie. Starsze osoby były ubrane w wielobarwne stroje, a w rękach trzymały wisiorek z 108 koralikami (108 jest liczbą świętą w Mongolii). Dzieci na mój widok krzyczały "sajn bajn no" i podawały mi ręce. Jechałem przez morza szczypiorków rosnącego w takich ilościach jak w Polsce trawa, byłem niesamowicie zdziwiony takim zjawiskiem, żałowałem tylko, że nie mam chleba ze smalcem. Postój w miejscu, w którym ze wszystkich stron świata widać tylko szczypiorek, jest co najmniej dziwny. Stopniowo krajobraz zmieniał się w bardziej suchy, szczypiorek stopniowo zanikał na rzecz żwiru. Po ziemi coraz częściej przebiegały Krągłogłówki wielobarwne, małe jaszczurki często udające skorpiony poprzez unoszenie swojego ogona. Samochód od czasu do czasu przejeżdżał przez wyschnięte koryta rzek, które jeszcze miesiąc wcześniej były rwącymi potokami. Drzewo na południu Mongolii to rzadki widok, ale jeżeli uda nam się jakieś zobaczyć możemy być niemal pewni, że wśród konarów znajduje się gniazdo jakiegoś drapieżnego ptaka, a przy okazji można znaleźć w pobliżu kości jego ofiar. Widok szkieletów koni, wielbłądów, kóz, czy owiec, przestał być budzącym zdziwienie widokiem. Czasami wręcz miałem wrażenie, że jestem w scenerii filmu o dzikim zachodzie. Piąta rano jadę obejrzeć wschód słońca kierowca ma dla mnie niespodziankę i nie chce mi powiedzieć jaką. Jest ciemno czuję tylko, że jedziemy po górzystej drodze. Po niecałej godzinie jesteśmy na miejscu, ale wciąż poza gwiazdami nic nie widać. Od czasu do czasu w odległości kilku centymetrów od mojej twarzy przelatuje nietoperz. Gwiazdy zaczynają zanikać w blasku wyłaniającego się słońca. Powoli odsłania się kurtyna mroku dotąd zakrywająca cel porannego wyjazdu. Czerwona planeta raczej kojarzy się Marsem, teraz także z Mongolią. Stoję na blisko stumetrowej skarpie, a pode mną znajdują się pomarańczowo czerwone dno dawno wyschłego morza. Taki widok zamyka usta nawet najbardziej rozgadanym osobom.

Kolejną atrakcją była na 70 metrów długa jaskinia, w której momentami musiałem się czołgać, aby dojść do jej końca. Wkrótce potem przydarzył mi się wypadek, mianowicie kierowca rozpędził się po wyboistej drodze, tak że niefortunnie zostałem wyrzucony siłą bezwładności z siedzenia i uderzyłem głową w dach samochodu, rozcinając sobie przy tym głowę. Przez kolejne pół godziny tamowałem chusteczką krew, aż dotarliśmy do miasteczka. Wraz z towarzyszką podróży postanowiliśmy sprawdzić jak działa tutaj służba zdrowia. Niestety napotkani ludzie nie rozumieli zarówno angielskiego, jak i rosyjskiego. Pomoc znaleźliśmy w budynku jakiegoś urzędu, gdzie znalazła się pani mówiąca po rosyjsku, która wskazała nam budynek szpitala. Byliśmy niezwykle zaskoczeni, gdy ta pani wymieniła nam głównych bohaterów filmu "Czterej pancerni i pies", kiedyś to był popularny serial w Mongolii. Po dotarciu pod budynek szpitalny zauważyliśmy, że bramy są zamknięte na łańcuch, postanowiliśmy przejść przez dziurę w przęśle. Główne drzwi budynku również były zamknięte, ale na szczęście z tyłu były kolejne, którymi udało nam się wejść do środka. Wnętrze wyglądało normalnie, długi korytarz po obu stronach gabinety, niepokojący jedynie był brak ludzi. Weszliśmy na drugi piętro, na którym zauważyliśmy siedzącą trójkę dzieci przy leżącym na podłodze nieprzytomnym mężczyźnie, woleliśmy się nie pytać o co tu chodzi i wróciliśmy na parter. Pukając po kolei do gabinetów natrafiliśmy na jeden otwarty. W środku siedziała kobieta w eleganckim ubraniu, coś notowała, zdziwiło nas jednak to, że obok niej stoi kroplówka, do której ona była podłączona. Pokazałem jej rozciętą głowę, po chwili wyciągnęła komórkę i zadzwoniła do kogoś. Przyszedł mężczyzna i gestem poprosił nas, abyśmy za nim się udali. Zaprowadził nas do obskurnego pokoiku i poprosił abym usiadł. Po chwili zjawiła się pielęgniarka z wózkiem, na którym wiozła różne przerażające mnie akcesoria chirurgiczne. Ze względu na to, że nie zaszczepiłem się na żółtaczkę, udało mi się ją uprosić, aby mnie nie zszywała. Kamień spadł mi z serca, kiedy już byłem zabandażowany, nie żądali ode mnie pieniędzy, byli w ogóle zdziwieni, że chcę im zapłacić. Za równowartość trzech złotych dostałem jeszcze ampułkę antybiotyku w proszku.

Na poludniu jest wysokie pasmo górskie Ałtaj Gobijski. Występują tutaj największe dzikie owce argali, a także kozice i niezwykle rzadkie lamparty śnieżne, poza tym łatwo dostrzec wśród szczytów orły, które wypatrują wszędobylskich szczekuszek, czyli małych gryzoni, wydających charakterystyczne odgłosy. Jest to istny raj dla ornitologów, ilość gatunków ptaków jest bardzo duża. W przełęczy zwanej Yolyn Am (gardło sępa) znajduje się lodowiec, który można podziwiać o każdej porze roku. Warto jest się zapuścić na kilkugodzinny spacer wzdłuż przełęczy, a przy odrobinie szczęścia i ostrożności można zobaczyć wyżej wspomniane gatunki zwierząt.

W celu skrócenia sobie drogi, zdecydowaliśmy że pojedziemy bardzo stromymi podjazdami. Wjechaliśmy samochodem nawet na wysokość 2350 m.n.p.m., dzięki czemu można było podziwiać niesamowite górskie krajobrazy.

Na pustyni Gobi jest mało piasku, są za to wydmy do 300 metrów wysokie, na które wejście zabiera mnóstwo energii, a gdy się na nie wejdzie i po nabraniu sił przebiegnie się po nich, to wydają piękne dźwięki. Te dźwięki powstają poprzez ocieranie się drobnych grudek piasku. Bardzo przyjemny jest zjazd z wydmy chociażby na plastikowej torbie lub poprostu "sturlanie się" z niej. Przy Gobi występuje dużo wielbłądów dwugarbnych czyli baktrianów. Można je spotkać tylko na pustyni Gobi, wciąż żyje kilkaset dzikich przedstawicieli tego gatunku, ale tylko nieliczni je widzieli. Zaskakującym widokiem jest mała rzeczka płynąca zaledwie sto metrów od wydm pusyni, przy której występują małe ropuchy, a także wiele jaszczurek z gatunku agama mongolska.

Jadąc na zachód od Gobi po raz pierwszy w Mongoli zobaczyłem pola uprawne, gdzie kupiłem sobie pomidory. W tym regionie jest już więcej zieleni i można spotkać oprócz kóz i owiec, również krowy. Zatrzymałem się w miasteczku, w celu uzupełnienia zapasów. Mieszkańcy tutaj praktycznie się wogóle nie poruszali, panowała atmosfera senności, jedną z przyczyn był zapewne upał. Przygotowanie posiłku paniom z mini jadłodajni zajęło ponad dwie godziny, podczas gdy mówiły, że nie potrwa to dłużej niż pół godziny. Po południu dojechałem do doliny dinozaurów rozsławionej przez pierwowzór Indiany Jones?a - Roya Chapmana Andrews?a, który to w latach dwudziestych ubiegłego stulecia wykopał około stu szkieletów dinozaurów. Swój udział w pracach wykopaliskowych mieli tutaj również Polacy. Cała dolina jest rdzawego koloru. Po zejściu w jej głąb już po chwili znalazłem obiekt nieco większy od strusiego jaja, (czyżby jajo dinozaura?), co mnie rozbawiło, ale tylko na chwilę. Już wkrótce mogłem obserwować zatopione w ścianach doliny skamieniałe kości tych potężnych stworzeń. W miejscu wyżłobionym przez wodę znalazłem dużą czaszkę zakopaną w ziemi, którą zacząłem odkopywać. Jak się okazało było to bezcelowe, gdyż straż graniczna jest szczególnie uczulona na wywóz skamieniałości i za przemyt trafia się prosto do więzienia. Uważam, że jest to słuszna decyzja ze strony mongolskich władz, aby zostawić wykopaliska w spokoju i móc je podziwiać. Jedynie poradziłbym im, aby zatrudnili chociaż jednego strażnika, gdyż nikt tego nie pilnował. Ostrzegano mnie przed skorpionami w tym rejonie, ale żadnego dostrzec mi się nie udało. Jeszcze wieczorem tego samego dnia pojechałem zobaczyć las drzewek saksuowych, niestety zaczynało się ściemniać i nadciągała burza, więc miałem zaledwie kilkanaście minut na penetrację tego lasu. Wyżej wspomniana burza okazała się być burzą piaskową, która boleśnie obijała moją twarz drobinami piasku podczas szukania noclegu.

Kolejny dzień w Mongolii, dzisiaj jedziemy w kierunku północno zachodnim. Pierwszy postój był przy ruinach zespołu świątyń, z których niewiele pozostało. Od kierowców dowiedziałem się, że po drodze jest klasztor buddyjski Tovkhon Khidd z 1653 roku ukryty w lesie. Rzeczywiście te regiony obfitowały w modrzewie, ten typ terenu jest zwany półstepem. Zatrzymaliśmy się u podnóża lasu, ale aby dostać się do klasztoru czekało nas strome podejście. Wyruszyliśmy we trójkę, niestety po około czterdziestu minutach zwątpiliśmy i wróciliśmy do samochodów, gdyż dzisiaj postanowiliśmy przejechać długą trasę, więc czas nas gonił. Pojechaliśmy dalej, po drodze mijałem stada włochatych jaków i przepiękne doliny wyżłobione przez górskie rzeki. Na nocleg zatrzymałem się w dolinie Orkhon, powstałej w wyniku wybuchu wulkanu. Wszędzie wokół można było dostrzec porowate kamienie wulkaniczne. Następnego ranka udałem się w kierunku malowniczego wodospadu Orkhon, niestety temperatura powietrza jak i wody zniechęciła mnie co do wzięcia kąpieli. Wszędzie wokół biegały świstaki, a czujne oczy jastrzębi i sokołów bacznie wypatrywały swych ofiar. Stada małych koni przemykały poganiane przez młodego mongolskiego pasterza. Niestety nadszedł czas dalszej jazdy. Kolejnym celem była starożytna stolica Mongolii Karakorum (Kharkhorin), którą tutaj ustanowił w 1220 roku sam Chinggis Khaan. Największą atrakcją tego miasta jest zespół świątynny Erdene Zuu, który to został w znacznym stopniu zniszczony za czasów stalinizmu, a większość mnichów została wywieziona na Syberię. Obecnie Erdene Zuu pełni funkcję muzeum. Jest otoczone białym murem, na którym znajduje się 108 stup, oddalonych od siebie co 15 metrów. Wewnątrz każdej świątyni znajdują się niezwykle kolorowe malowidła buddyjskie, przedstawiające najważniejsze postacie z tej religii. Tuż za murami funkcjonuje targowisko, na którym można zaopatrzeć się w pamiątki za rozsądną cenę. Znajduje się tam też jeden z dwóch posągów żółwi - symbolu wieczności, kolejny znajduje się na wzgórzu około kilometra od Erdene Zuu. Na tym wzgórzu jest również posąg fallusa i waginy, ogrodzony kamieniami, przy którym mężczyźni składają ofiary pieniężne.

Następnym miastem po drodze jest Tsetserleg, malowniczo położone w górach, w którym jakże nietypowo dla Mongolii, przy uliczkach rosną drzewa. Kumys, czy też ajrak jest tutaj powszechny, tym okropnym trunkiem przyrządzonym ze sfermentowanego kobylego mleka częstują nawet na ulicach. Dalej ruszyliśmy w kierunku najwyższego pasma górskiego Mongolii - Ałtaju Mongolskiego. Noc spędziłem w pobliżu pobliżu ogromnej skały Taikhar Chuluu, jak legenda głosi olbrzym rzucił tę skałę na potwora, który się wciąż pod nią znajduje. Tutaj też doświadczyłem krótkiego gradobicia.

Kolejny dzień i kolejne atrakcje, najpierw wizyta w wiosce, w której na jednego mieszkańca przypada kilkanaście jastrzębi, (a ja się zastanawiałem, dlaczego tutaj nie można kupić kurczaka), a następnie wygasły wulkan położony na wysokości około 2160 m.n.p.m. z olbrzymim kraterem, którego średnica to trzy kilometry. Nie odważyłem się zejść na jego dno, za to wolałem z miejscowymi sprzedawcami soku porzeczkowego spróbować mongolskiego bimbru. Zapach przypominał kumys, ale ten napój był przeźroczysty, podejrzewam, że znajdowała się tam około piętnastoprocentowa zawartość alkoholu. Rosjanie nazywają go chytrą wódką, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy się upijesz, ponoć po wymieszaniu się z sokami żołądkowymi moc alkoholu wzrasta. Ze szczytu wulkanu udaliśmy się nad najwyżej położone jezioro w Mongolii Terkhiin Tsagaan Nuur (Wielkie Białe Jezioro) leżące na wysokości 2060 m.n.p.m. Mimo chłodnej wody spędziłem w nim ponad godzinę, co zaowocowało katarem. Tutaj też spędziliśmy noc, która była najzimniejsza z dotychczasowych.

Wyruszyliśmy rano, w kierunku Ułan Bator. Jeszcze dwa dni jazdy i będę z powrotem w stolicy. No dobrze szczypiorek już był, teraz czas na czosnek. Zaciekawił mnie niezwykle intensywny i znajomy zapach spod kół samochodu. Był to zapach dziko rosnącego czosnku, który był przysmakiem jaków, te zwierzęta chyba nigdy się nie przeziębiają. Rósł wraz z trawą w stosunku jeden do czterech, myślałem sobie - ciekawe co jeszcze mnie spotka. Niemal cały dzień spędziłem w jadącym samochodzie. Zatrzymaliśmy się na noc przy jeziorze Ogii Nuur, gdzie występuje wiele żurawi i kaczek, a także komarów. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy myjąc się nad brzegiem jeziora bez podkoszulki dostrzegłem "chmurę" komarów o średnicy kilku metrów. Na szczęście skończyło się na kilku bąblach i zużyciu całej zawartości preparatu na owady przed pójściem spać.

Dalej kontynuowaliśmy jazdę w kierunku stolicy. Postój nastąpił przy ruinach Khar Balgas miasta z 751 roku. Na terenie którego biegało mnóstwo małych jaszczurek. Po kilku godzinach jazdy pojawił się asfalt, minęliśmy ze smutkiem Park Narodowy Khustain, w którym żyją koniki Przewalskiego, gdyż chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem. Jeszcze dwa dni spędziłem w Ułan Bator chodząc po mieście, targowiskach. W świątyni Gandan Dalajlama XIV pobłogosławił pielgrzymów, szczerze mówiąc myślałem, że pokaże się na nieco dłużej. Już w zdziwienie nie wprawiają mnie autobusy z napisem Pysio - sok wieloowocowy jeżdżące po ulicach Ułan Bator, czy też pasztet podlaski w sklepach. Wyjechałem autobusem do Ułan Ude, stamtąd busem do Irkucka, potem Moskwa, Warszawa i Zamość. Wróciłem ze świadomością, że zobaczyłem zaledwie małą część tego wspaniałego kraju, do którego mam nadzieję jeszcze kiedyś wrócić.


- więcej zdjęć z Mongolii na www.freewebtown.com/roamer/Mongolia


autor / źródło: Artur Szajner
dodano: 2006-12-11 przeczytano: 3350 razy.



Zobacz podobne:

Warto przeczytać:









- - - - POLECAMY - - - -




Zamość i Roztocze - wiadomości z regionu - Twoje źródło informacji

Wykorzystanie materiałów (tekstów, zdjęć) zamieszczonych na stronach www.zamosconline.pl wymaga zgody redakcji portalu!

Domeny na sprzedaż: krasnobrod.net, wdzydze.net, borsk.net, kredki.com, ciuchland.pl, bobasy.net, naRoztocze.pl, dzieraznia.pl
Projektowanie stron internetowych, kontakt: www.vdm.pl, tel. 604 54 80 50, biuro@vdm.pl
Startuj z nami   Dodaj do ulubionych
Copyright © 2006 by Zamość onLine All rights reserved.        Polityka prywatności i RODO Val de Mar Systemy Komputerowe --> strony internetowe, hosting, programowanie, bazy danych, edukacja, internet