| 
 
  
 
 | 
   Miłośniczka Zamościa - rozmowa z Bogumiłą Sawą Bogumiłę Sawę kilkakrotnie dopytuję o jej życie, o jej dorobek. To tego czego dokonała na niwie naukowej i wydawniczej starczyłoby  na kilka biografii - wiecznie w biegu, ciągle zajęta - archiwa, badania, pisanie . Czasem pojawi się  na Rynku Wielkim i z ciekawości spojrzy czy pięknieje attyka.  
  
 TM - Proszę opowiedzieć czytelnikom o Pani związkach z Zamościem i Zamoyskimi. W jaki sposób rodzi się taka wielka pasja do "Miasta attyk"?
  
Bogumiła Sawa - Moje związki z Zamościem i Zamoyskimi mają długą i starszą o kilka lat ode mnie historię. Otóż moi rodzice byli nauczycielami w ordynacji kozłowieckiej hr. Zamoyskich koło Lubartowa. Ojciec uczył w Kozłówce a mama w Kamionce - dwa kilometry od słynnego pałacu. Kiedy się pobrali tuż przed wojną kupili w Kamionce duży dom od... nadwornego lekarza Zamoyskich. 
Niemym świadkiem mojego chrztu była hr. Maria z Granowskich, żona ordynata Aleksandra na Zamościu Zamoyskiego. (marmurowy nagrobek Marii jest do dzisiaj w kamionkowskim kościele). Jej to być może zawdzięczam wyraźną słabość do dawnego malarstwa portretowego, a więc do takich jak  ona pełnych uroku pań ordynatowych, hrabianek i księżniczek w powłóczystych szatach i fantazyjnych fryzurach przetykanych brylantami. 
Jako dziecko bywałam z rodzicami "na salonach" pałacowych w Kozłówce i do dzisiaj dawne wielkopańskie rezydencje darzę niekłamaną sympatią. I to już chyba wszystkie "zamojskie baśnie" mego wczesnego dzieciństwa.
  
TM - A więc to za przyczyną Zamoyskich zafascynowała Panią historia i stała się Pani sposobem na życie.
  
Bogumiła Sawa - Tak - to prawda. Historia to moje życie. W Zamościu mieszkam od 1951 roku. Pamiętam, że największe wrażenie zrobił na mnie wtedy nie ratusz, rynek czy nawet kolegiata, lecz... dwa ogromne czerwono - białe nadszańce. Po raz pierwszy zauroczyła mnie historia w szkole średniej. Uczył mnie tego przedmiotu niezapomniany Paweł Bednarz. Wówczas zaczęłam myśleć o jej studiowaniu. Cieszył się ojciec, że będę mogła, być może, samodzielnie odtwarzać kiedyś minioną rzeczywistość. Na studiach wybrałam seminarium magisterskie u prof. Stanisława Herbsta, najlepszego wówczas znawcy przeszłości Zamościa. Gdy jednak poprosiłam o temat z tym miastem związany, zaproponował... "Miasto podlaskie Mordy w XVI - XVII wieku".
  
TM - Jak potoczyła się Pani kariera zawodowa?
  
 Bogumiła Sawa - Po studiach zostałam szkolną bibliotekarką a dodatkowo z ogromnym zapałem fotografowałam Zamość lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Znakomicie mi to ułatwił najcudowniejszy zamojski nauczyciel - oryginał (w dobrym tego słowa znaczeniu), uwielbiany przez uczniów I Liceum im. Jana Zamoyskiego, prof. Eugeniusz Hajkowski. Z kupionym od niego aparatem marki FED szalałam jako "fotoreporter z bożej łaski", a później na szkolnym kółku fotograficznym wywoływał mi całe "tony" zdjęć.
  
TM - Później znowu poświęciła się Pani nauce i miastu.
  
Bogumiła Sawa - Kilka kolejnych lat (do 1978 roku) zajął mi doktorat i pisanie obszernej rozprawy "Przemiany Zamościa 1772 - 1866". 
  
TM - Jak wyglądał Zamość w latach siedemdziesiątych dwudziestego stulecia?
  
Bogumiła Sawa - Koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku to moment szczególny. Miasto żyło wielkim jubileuszem własnych czterystu lat. Władze w ratuszu zręcznie ten fakt wykorzystując, otrzymały ogromne pieniądze na remont zabytków. Czas był po temu najwyższy. Zagrzybione, bez wody, gazu i kanalizacji Stare Miasto mogło lada dzień lec w gruzach. Zamość przeistoczył się szybko w ogromny plac budowy. Rynek Wielki przypominał zbombardowaną Warszawę w czasie wojny. Była jednak nadzieja, że wkrótce odzyska dawny siedemnastowieczny blask.
  
TM - Znany jest Pani znaczący wkład naukowy w restaurację starówki zamojskiej. Jak do tego doszło?
  
Bogumiła Sawa - Żeby możliwa była restauracja starówki powstało Państwowe Przedsiębiorstwo Pracownie Konserwacji Zabytków Oddział w Zamościu. Z całej Polski przyjeżdżali do pracy architekci, historycy sztuki i konserwatorzy. Wśród miejscowych nowozatrudnionych znalazłam się i ja.  Pisałam wtedy studia naukowo - historyczne dla obiektów zabytkowych przewidzianych do remontu, modernizacji lub rekonstrukcji. 
 Z ogromnym sentymentem i wzruszeniem wspominam dzisiaj ów dwunastoletni okres pracy w PKZ. Podobnie jak kanclerz Jan Zamoyski zwykł mawiać, że włoska Padwa, gdzie studiował, uczyniła go mężem stanu, tak i ja dzięki "Pekazetom" stałam się historykiem Zamościa z krwi i kości.
  
TM - Proszę powiedzieć, na czym polegała praca historyka Zamościa z krwi i kości.
  
Bogumiła Sawa - Penetrując wówczas największe archiwa Warszawy, Krakowa, Lublina i Wrocławia znajdowałam coraz liczniejsze nieznane dotąd dokumenty źródłowe i w oparciu o nie rekonstruowałam przeszłość miasta. Cieszę się też nad wyraz z tego, że zgromadziłam i opracowałam ogromny archiwalny zasób do dziejów Zamościa. Był on na tyle nowy i atrakcyjny, że wkrótce zaczęli go wykorzystywać we własnych publikacjach moi znakomici koledzy regionaliści, nie zawsze powołując się na źródło, z którego czerpali. I nie mam do nich o to żalu, bowiem rozumiałam, że tak jak organizm miejski Zamościa był i jest dziełem zbiorowego wysiłku całych pokoleń a tylko niekiedy jednostek, tak i z rekonstrukcją jego przeszłości było i jest podobnie. Los dał mi jednak niemal nieograniczone możliwości w tym względzie, a ja ich nie zmarnowałam i potrafiłam maksymalnie wykorzystać.
  
TM -  Proszę powiedzieć o swoich najciekawszych naukowych odkryciach dotyczących Zamościa. 
  
Bogumiła Sawa - Było ich bardzo dużo, ale to materiał na całkiem inną opowieść. Mam natomiast pewne zaległe plany wydawnicze i zamierzam je zrealizować w 2007 r. Na publikację czeka już... dwadzieścia osiem lat obszerna praca doktorska "Przemiany Zamościa 1772 - 1866", napisana w 1978 r.  
Później chciałabym wydać kilka tomów studiów historycznych rozproszonych w wydawnictwach zbiorowych i czasopismach. Dużo tego, chyba aż za dużo. Jestem jednak optymistką i wierzę, że mi się uda. Będę także w wolniejszych chwilach kontynuować opowieść o pięknej ordynatowej Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej (1780 - 1837),  pra - pra babci naszego prezydenta Marcina Zamoyskiego. To jej syn Jan był w XIX w. właścicielem Kozłówki i mojej rodzinnej Kamionki. 
  
TM - Czy starcza Pani czasu na inne zajęcia, na przyjemności?
  
 Bogumiła Sawa - Wszystko co robię, to dla mnie ogromna przyjemność. Oprócz pomnażania dorobku naukowego zajmowały mnie różne inne sprawy, zawsze jednak wspomagające tę główną ide'e fixe mego życia. I tak każda z trzech obszernych opublikowanych książek utrwala ważne, minione a więc już historyczne zamojskie momenty mojej egzystencji. Książka o gmachu Akademii zamojskiej na jej wielki jubileusz (1594 - 1995) - to głęboki ukłon w stronę mego Liceum, które w nim się mieściło. "Dziewczęta w fartuszkach" (1916 - 1970) są m.in. laurką wdzięcznej pamięci złożonej wychowawcom i koleżankom szkolnym.  Natomiast "Pamiętnik" Marii Cieślak jest wspaniałym, niemal klinicznym obrazem dziewczęcego dojrzewania z niezrównanym w warstwie słownej i historycznej portretem Zamościa w tle.  
Dziesięć lat temu wróciła mi nieoczekiwanie stara miłość do fotografii. Powtarzam więc obecnie na kliszy dokładnie te same ujęcia ulic, fasad budynków i portali jak przed czterdziestu laty, dokumentując w ten sposób zmiany, które wprowadził galopujący czas. 
  
TM - Uhonorowanie Panią statuetką Sponsora Kultury jest dla Pani znaczące?
  
 Bogumiła Sawa - Oczywiście jest mi bardzo miło, tym bardziej, że wiąże się to z moimi marzeniami. Bo marzenia miałam zawsze i to sporo.; więc je podzielę na już spełnione i takie, którym pomogę niebawem się spełnić. 
Wśród pierwszych jest pomnik Jana Zamoyskiego. Będąc zawsze pod urokiem życiowych dokonań założyciela miasta, popularyzowałam niegdyś i wspierałam finansowo projekt budowy. I chociaż monument wówczas nie powstał, myśl przetrwała i patrzy już na nas z cokołu wielki Jan.  
Drugie marzenie zmaterializowało się całkiem niedawno. Siedemnastowieczna attyka w Rynku Wielkim przy ul. Grodzkiej 5a jest i będzie odtąd niemałą atrakcją turystyczną. Podoba się wszystkim, podbijając ostatnio serca nawet wybrednych Japończyków. 
Mam także marzenia jeszcze niespełnione, które trzeba dopiero "oblec w czyn". Z natury rzeczy są one trudne, ale czy w ogóle istnieją łatwe marzenia?
  
TM - W takim razie proszę o uchylenie rąbka tajemnicy - proszę opowiedzieć o swoich marzeniach.
  
Bogumiła Sawa - Marzy mi się zatem rekonstrukcja drugiej attyki w Rynku Wielkim, przy ul. Staszica 23 (rysunek odnalazłam w archiwum przed... dwudziestu z górą laty). Jeśli zaś i to się uda, mam w planie dalsze "meblowanie" wciąż pustawego najwspanialszego salonu miejskiego,  jakim jest Rynek Wielki. Mam tu na myśli własną, konkretną pomoc w odbudowie ślicznej drewnianej rzeźbionej budki (kiosku) z 1914 r. przed Apteką Rektorską  oraz realizację malowniczej, zabytkowej studni, której wizerunek z 1825 r. przetrwał na akwareli Jana Pawła Lelewela. 
Mam poza tym nadzieję, że zanim powyższe "mebelki" ustawi się na dawnym miejscu, młodsi historycy Zamościa odnajdą jeszcze w archiwum niejeden rysunek attyki i znowu będzie co robić i czym oczy radować.
  
TM - Jestem pod wrażeniem Pani odkryć, dokonań naukowych i wydawniczych. Tym bardziej je sobie cenię, ponieważ niejednokrotnie z nich korzystam jako przewodnik turystyczny. Trudno dzisiaj spotkać osobę tak bardzo rozmiłowaną w Zamościu. Można już tylko dodać, że szczęśliwe takie miasto, które ma wśród swoich obywateli tak wspaniałego naukowca i filantropa.  
Dziękuję za rozmowę. autor / źródło: Teresa Madej dodano: 2007-01-03 przeczytano: 6661 razy.  
  
  
  
 
  Zobacz podobne: 
  
  
  Warto przeczytać:  
     
 
  
  
 
  
 | 
 | 
 
  
 | 
 
  
 
 |